
Niby nic, spaliło się tylko jedzenie w garnku. Jednak mogło to skończyć się tragicznie.
2 sierpnia ok. 22.00 spaliły się kurczaki w wielkim garnku w kuchni mieszkania bloku przy ul. 11 Listopada w Siemiatyczach. Sąsiedzi nie wiedzieli, co tak śmierdzi i skąd ten dym. Wezwano straż. Pod blok na osiedlu Tarasy zajechali strażacy JRG Siemiatycze, OSP Siemiatycze i OSP Słochy Annopolskie. Mieszkanie oraz klatkę schodową przewietrzono. Kurczaków już nie udało się uratować.
Następnego dnia ok. godz. 14, blisko, bo w bloku 11 Listopada 37, pojawił się dym. Sąsiedzi zlokalizowali jego źródło. Zaczęli dobijać się do drzwi 94-letniej sąsiadki z parteru. Otworzyła, a z mieszkania buchnął dym. Nie chciała nikogo wpuści do środka. Mężczyzna - tata maleńkiego dziecka, z mieszkania z góry - popchnął jednak drzwi i wszedł do środka. Wyłączył elektryczną kuchenkę, na której palił się garnek i pootwierał okna. Wyniósł kuchenkę i rozżarzony garnek na zewnątrz. Uratował kobiecie życie. W międzyczasie przyjechały 2 zastępy strażaków z JRG Siemiatycze, karetka pogotowia i patrol policji. Uruchomiono agregat oddymiający. Kobieta długo nie chciała opuścić zadymionego mieszkania. W końcu jednak uległa. Wyprowadzono ją na ławkę pod blokiem. Odmówiła hospitalizacji.
Powiadomiono burmistrza, ten zaś polecił pracownicom Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej zainteresowanie się losem, samotnie mieszkającej, niedołężnej kobiety. Dziś już wiemy, że kobieta ta i członek jej rodziny odmówili skorzystania z pomocy opiekunki z MOPS-u i innych form wsparcia. Może jednak chociaż dzielnicowy powinien tam zaglądać.
jsw, fot. jsw
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie